Snajper. Historia najniebezpieczniejszego snajpera w dziejach amerykańskiej armii – czyli jak próbowałem zostać Snajperem

W oczekiwaniu na premierę filmu „American Sniper„, która w naszym kraju ma się odbyć 20 lutego, postanowiłem sięgnąć po biografię Chrisa Kyle o nieco bardziej rozbudowanym tytule „Snajper. Historia najniebezpieczniejszego snajpera w dziejach amerykańskiej armii„. Szkoda, że premiera jest tak późno w przeciwnym wypadku byłoby na co zabrać dziewczynę w walentynki.

chris-kyle-american-sniper

Któż z nas w młodości nie chciał zostać snajperem? To chyba najlepsza fucha zaraz bo byciu Batmanem. 17 lat temu kiedy byłem jeszcze piękny i młody, przechodziłem fascynację ASG. Długo zbierałem na wymarzoną replikę. Na rynku dominowały pompki a na wiszące na wystawach AEGi śliniłem się jak głodne dziecko z Etiopii na kotlet schabowy. Nie miałem wówczas na to kasy, nie poddawałem się, jednak byłem żądny walki. Aby dorobić do kieszonkowego, w wieku 13 lat musiałem odkryć w sobie żyłkę biznesmena i sprzedawałem puste tonery od drukarek, które zbierałem po całej rodzinie. Gdy świnka była już pełna udało mi się kupić pierwszą replikę L85A1, która ze snajperką nie miała nic wspólnego. W niczym to jednak nie przeszkadzało abym w mojej 3 osobowej grupie został okrzyknięty snajperem. Dzielni kuzyni mieli na swoim wyposażeniu włoskie pistolety Beretta produkowane w kraju kwitnącej wiśni. Chciałem być profesjonalistą, w ogromnym garnku farbowałem skrawki jutowych worków aby własnoręcznie uszyć Ghillie Suit.

5968558393_6309cde4d8_z

Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę jaką to ciężką robotę mają strzelcy wyborowi. Ubranie ważyło chyba z 10kg co przy mojej wadze koguciej dawało się we znaki. L85A1 strzelało chyba na max 20m, Beretty kuzynów były o wiele celniejsze. Aby nie zdradzić pozycji nie mogłem się ruszać, walczyłem z mrówkami i było w tym wdzianku potwornie gorąco. Wtedy zrozumiałem, że jednak lepiej było wybrać życie Bruce Wayne. Po 2 latach leśnej partyzantki zakończyłem przygodę z ASG na rzecz kolarstwa górskiego. Sentyment do snajperów pozostał jednak do dnia dzisiejszego. Trzeba być prawdziwym kozakiem aby dać gryźć się komarom i nawet nie drgnąć.

url

Książkę pochłonąłem w 3 dni i według mnie nie była to lekka lektura. Zawsze ciekawiło mnie jednak jak udało się ukuć człowieka, który trafił 255 osób, z czego 160 zostało oficjalnie potwierdzonych przez Pentagon. Dzieje Chrisa Kyle spisał Jim DeFelice. Jak na biografię przystało musimy przebrnąć przez dzieciństwo i wiek młodzieńczy naszego bohatera. Czytałem późną porą i troszkę mi się przysnęło, ale nadrobiłem następnego dnia. W książce jest trochę narzekania na polityków, trochę suchej lecz dla smakoszy ciekawej specyfikacji broni i wykorzystywanego przez niego sprzętu. Dalej mamy sceny rodem z filmu „Armageddon” jak to kolejny raz USA ratuje świat. Hymny pochwalne, wiewające sztandary i całą tą wyniosłą, marketingową papkę, do której przyzwyczaiły nas historie o SEALsach umierających na granatach aby uratować życie kolegów.

Act-of-Valor-Scene

Przewija się system wartości „Bóg, rodzina, ojczyzna” złote myśli o tym, że praca powinna dawać nam satysfakcję i każdy powinien robić to co lubi najbardziej. „Wrogowie nazywają go DIABŁEM, koledzy z Navy SEALs mówią o nim LEGENDA” O jego sukcesach usłyszeli również iraccy rebelianci, którzy za jego głowę wyznaczyli sowitą nagrodę. Przeczytać możemy o tym jak pił wódkę z GROMem. Ogólnie Chris był najlepszym z najlepszych, postacią godną szacunku o żelaznej woli. Na pewno polecam tę klasykę gatunku wszystkim fanom SEALSów. Większość użytkowników ZZ znajdzie w niej coś dla siebie bo w każdym z nas drzemie snajper.

Jak na ironię losu Chris nie zginął na jednej z niebezpiecznych misji, zmarł 2 lutego 2013 w wyniku postrzelenia na ranczu Rough Creek w Glen Rose w teksańskim hrabstwie Somervell. Został zastrzelony przez żołnierza cierpiącego na stres pourazowy, któremu pomagał.
snajper
snajper